Ostatnio, dzięki uprzejmości wydawnictwa novaeres miałam okazję przeczytać powieść „Rodzinne selfie z menażerią w tle”, której autorką jest Ewelina Gierasimiuk – Merta. Jak się okazuje, jest to kontynuacja pierwszej powieści tej autorki, w której opisała swoją drogę do upragnionego macierzyństwa.W tej książce moją uwagę przykuł najpierw tytuł i owa menażeria. Według Słownika Języka Polskiego słowo menażeria to "dzikie zwierzęta zgromadzone w celu pokazywania ich szerszej publiczności". Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów wszystko stało się jasne, że sprawcą całego zamieszania jest prawie jedenastoletni Miłosz, syn autorki, który ma niebanalne zainteresowania, w które wciąga rodziców. To za jego sprawą w domu pojawiają się wąż, kolonia mrówek czy dwa szczurki. Poznajemy tu trzyosobową rodzinkę, mieszkającą w górach, nie wyróżniającą się niczym szczególnym od typowych polskich rodzin dwa plus jeden. Matka na etacie w szkole, ojciec wielki pasjonat Wikingów i ich syn, który oprócz pasji zoologicznej ma dodatkowo zdolności pisarskie, co wprawia w dumę jego matkę. Poznajemy ich codzienność, perypetie, problemy i sukcesy, a także niezwykłe relacje, które ich łączą. Autorka pokazuje się przede wszystkim jako matka, która wprowadza syna w życie. Książka napisana z dużą dozą humoru, w formie pamiętnikarskiej nie ujęła mnie za serce i niczego nowego nie wniosła w moje życie. Jest to pozycja, którą dobrze się czyta, ale czy zapamiętuje na dłużej? Chyba nie. Gratuluję autorce umiejętności przelewania życia codziennego na papier. Jeśli chcecie poznać tę rodzinę to sięgnijcie po tę książkę, ale nie spodziewajcie się po niej nagłych zwrotów akcji. Jest to lekka powieść do poduszki, przy której się łatwo i ....szybko zasypia.
:)
OdpowiedzUsuń