"Mickey 7" autor Edward Ashton
Wydawnictwo Zysk i S-KA.
Osobiście bardzo lubię książki i filmy o kosmosie – tak odległym i wciąż niezdobytym. Sięgając po tę powieść, miałam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu przypomni moją ulubioną książkę science fiction – Solaris Stanisława Lema. I rzeczywiście, były momenty, które naprawdę mnie zaciekawiły i poruszyły.
Główny bohater, Mickey Barnes, poszukuje ucieczki z Midardu – kolonii trzeciej generacji. W dość naiwny sposób wpada w długi, których nie jest w stanie spłacić. Po części jest to wina jego przyjaciela, Berta. Chcąc się ukryć i uciec przed konsekwencjami, decyduje się na dość desperacki krok. Bert dostaje się do załogi statku Drakkar, który ma zabrać kolonistów na nową planetę – Mickey postanawia pójść w jego ślady. Nie miał nikogo bliskiego, nie miał do czego tęsknić, więc ucieczka na inną planetę wydawała się rozsądnym wyjściem.
Jedyną dostępną funkcją na statku, niewymagającą specjalnych kwalifikacji, było stanowisko „wymienianego”. Mickey od początku nie wzbudził mojej sympatii. W głupi sposób wpadł w kłopoty. Zgodził się na klonowanie samego siebie i wykonywanie bardzo niebezpiecznych zadań, które często kończą się kalectwem lub śmiercią. Jego świadomość jest kopiowana i przenoszona do kolejnych klonów, więc każdy „nowy” Mickey pamięta wszystko z poprzednich żyć. Wmawiano mu, że w ten sposób zyska nieśmiertelność, choć nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie misje będzie musiał wykonywać.
Punktem zwrotnym w fabule jest przypadek, w wyniku którego zostaje stworzony nowy klon Mickey 8, mimo że Mickey 7 cudem przeżył i wrócił do swojego pokoju. Spotkanie dwóch wersji tej samej osoby staje się źródłem wielu problemów. Racje żywnościowe są ściśle przydzielane, a istnienie dwóch klonów „wymienianego” jest surowo zakazane. Gdyby dowódca kolonii się o tym dowiedział, jeden z Mickeyów zostałby natychmiast wrzucony do odzyskiwacza, czyli uśmiercony. Obaj więc decydują się zachować wszystko w tajemnicy i dzielić obowiązki oraz racje po równo.
Dopiero w połowie książki naprawdę polubiłam Mickey’ego 7. Z zamiłowania był historykiem i z ciekawością analizował wcześniejsze próby kolonizacji obcych planet. Wspominał zarówno porażki (spowodowane np. brakiem pożywienia czy trudnymi warunkami), jak i sukcesy, osiągnięte dzięki wiedzy i technologii. Wyróżniało go to, że nie myślał wyłącznie o przetrwaniu ludzi. Interesowało go również to, czy z miejscowymi formami życia da się nawiązać porozumienie. Był w swoim działaniu bardzo ludzki i empatyczny. Dopiero wówczas przestała widzieć w nim lekkomyślnego nieudacznika, a zaczęła dostrzegać człowieka o wielkim sercu.
Nie chcę zdradzać wszystkich zawiłości losów bohatera ani zakończenia. Wspomnę tylko, że finał bardzo mnie zaskoczył – pozytywnie. Mickey 7 wykazał się sprytem i odwagą. Nie spodziewałam się po nim takiej przemiany, co było dla mnie przyjemnym zaskoczeniem.
Autor próbował opowiedzieć tę historię w lekko humorystyczny sposób. Moim zdaniem, nie do końca się to udało – początek był dość przeciętny i trudny do wciągnięcia się w losy bohatera. Dopiero w drugiej połowie książki akcja przyspieszyła i wtedy naprawdę zaczęłam kibicować bohaterowi. Zakończenie tej książki dające nadzieje dla przyszłych kosmicznych podbojów nowych planet. Jednak chyba cały czas ma negatywne zdanie odnośnie klonowania ludzi.
Na koniec chciałabym przestrzec – nie warto oglądać filmu Mickey 17. Książka jest o wiele ciekawsza, bardziej spójna i realistyczna w ramach gatunku science fiction. Ma dobre zakończenie. Filmowa adaptacja wypada niestety bardzo słabo i znacznie odbiega od historii bohatera przedstawionej w książce.
Jeśli więc szukacie dobrej książki science fiction na letnie dni – Mickey 7 zdecydowanie warto przeczytać. Dziękuję wydawnictwu za możliwość napisania tej recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz