Dziś chciałabym Wam opisać moje przemyślenia po podróży na Wyspę Zanzibar, która przynależy do Tanzanii. Przede wszystkim należy poczytać o zwyczajach dotyczących ubioru i ostrzeżeniach przed podróżą do Afryki. My wykonaliśmy szczepienia na żółtaczkę typu B. Przed wylotem przez 2 tygodnia braliśmy dodatkowo specjalne probiotyki. W Afryce, całkiem inna jest flora bakteryjna, więc takie przygotowania są konieczne. Zabrałam też że sobą leki, które się jednak przydały. Nie przewidywaliśmy innych szczepień np. na malarię, denga, żółta febra. Na wyspie było znaczeniem bezpieczniej niż na lądzie, więc było małe zagrożenie na zakażenie się tymi chorobami. Obawialiśmy się komarów przenoszące malarię, lecz mieliśmy ze sobą spray i widzieliśmy, że w domkach bardzo na ochronę przed komarami zwracają uwagę. Nad łóżkami były moskitiery, a pokoje były regularnie pryskane. Mieszkaliśmy w ośrodku hotelowym przy wiosce Kiwengwa.
Tak wyglądały domki hotelowe. Wszędzie na ścianach chodziły małe niegroźne jaszczurki. Raz nawet spadły dwie jaszczurki po prostu z sufitu na stół. Tak niespodzianka. Były bardzo szybkie i płochliwe.
Kolejne dość istotne zagrożenie, czyli jeżowce i moreny. Miejscowi pokazali nam z bliska jeżowce. Aby ich się ustrzec zawsze mieliśmy na nogach założone buty do wody jak szliśmy popływać.
Miejscowi mieli w oddali brzegu hodowlę alg, czyli powbijane w dno patyki. Zbierali algi. Należało tylko uważać przy pływaniu, aby nie niszczyć tej hodowli. Widzieliśmy z rana jak była niska woda, jak miejscowi je zbierają.
Na terenie ośrodka, który był odgrodzony i chroniony przez ochroniarzy poza plażowaniem, można było jeszcze popływać kajakiem, skorzystać z atrakcji sportowych. Nasz syn ma 17 lat. Brał udział w meczach piłki nożnej, siatkowej, a wieczorami grał w bilard i tenis stołowy. Było dużo zajęć, które wypełniały czas. Była wyznaczona jednoznaczna granica, że miejscowi nie mogą wchodzić na teren ośrodka.
Bardzo duży baobab.
Chcieliśmy zobaczyć inne atrakcje na wyspie. Wybraliśmy się na rejs po okolicznych wyspach. Wycieczka była zorganizowana przez biuro podróży. Jedną z atrakcji była degustacja ryb i egzotycznych owoców występujących w tej części Afryki. Mi najbardziej smakowała langusta. Poza tym na tej jednodniowej wycieczce było też nurkowanie i oglądanie rybek. Oglądanie pływających delfinów z boku burty. Niesamowite przeżycia.
Na drugiej wycieczce wybraliśmy się na plantację przypraw. Mieliśmy miejscowego przewodnika, który świetnie umiał mówić po polsku, choć urodził się w Tanzanii. Wiele się dowiedzieliśmy wtedy o zwyczajach mieszkańców wyspy. Ta część wycieczki podobała mi się najbardziej.
Miejscowi szykowali różne niespodzianki. Tu na zdjęciu widać bransoletę, która została upleciona w ciągu kilku minut. Było też wspólne śpiewanie popularnej miejscowej piosenki w języku suhili. Przesłaniem było hakuna matata, w dosłownym tłumaczeniu - nie martw się.
Byliśmy potem na Wyspie Żółwi, na której mieszkały ponad stuletnie żółwie. Ich hodowla nadal się powiększa. Poza żółwiami podziwialiśmy też piękne pawie.
Z tej małej wysepki popłynęliśmy na główną wyspę i udaliśmy się do centrum miasta, ta część zwana jest Stone Town. Tu zwiedzaliśmy zabytki. Kupowaliśmy pamiątki, przyprawy i kawę. Zobaczyliśmy dom w którym mieszkał Freddie Mercury. Poznaliśmy smutną historię Zanzibaru, na której niegdyś w tej części Afryki, było największe targowisko niewolników. Fakty i liczby były przerażające.
Pomnik, upamiętniający straszą tragedie niewolników w Afryce.
Wieczorami w ośrodku były koncerty, pokazy akrobatów i tancerzy.
Niebo wyglądało pięknie.
Wycieczka do Zanzibaru, była niespodzianką od mojego lubego. Byliśmy widokami, atrakcjami zachwyceni. Jednak osobiście polecam tą wycieczkę z nastoletnimi dziećmi, nie z maluchami. Podróż samolotem z międzylądowaniem trwała 10 godzin i była dość męcząca zwłaszcza w nocy. Mieszkańcy wyspy byli bardzo mili, zawsze uśmiechnięci. Na plaży można było spotkać tzw. beach boys/plażowi sprzedawcy, którzy byli zbyt nachalni. Nie raz było to bardzo uciążliwe i męczące. O dziwo mój syn bardzo chętnie z nimi po angielsku prowadził negocjacje, co było dla niego też ciekawą formą nauki, jeśli tak to można nazwać.
Ponieważ wielu podróżnych było Polakami to znalazłam taki sklep na plaży.
Na pamiątkę tej podróży kupiliśmy tabliczkę z hebanu, z której zrobiliśmy magnes.
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz wybierzemy się w daleką podróż po nieznanych krajach.
Pozdrawiam - Joasia.