Witajcie Drogie Twórcze Mamy!
Gdy tylko zobaczyłam, że dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka mam szansę na zrecenzowanie bajki napisanej przez Tolkiena w moim serduszku zrobiło się ciepło. Jako wielka fanka jego twórczości chciałabym zarazić moją córkę Anię w przyszłości bakcylem Śródziemia. Ilustrowane "Łazikanty" wydały mi się do tego celu świetnym wstępem (mimo, że w nich o Śródziemiu się jeszcze nawet nie wspomina).
Moją córka ma dopiero 4 latka, więc na czytanie i skupienie się na przygodach Łazika jest jeszcze za mała. Ilustracji autora w książce również jest niewiele, bo tylko cztery ;-) Nie wiem czemu odniosłam opis książki od razu do maluszków (może ze względu na te ilustracje moje chciejstwo albo niewiedzę?), ale dla większości z nich historia Łazika jeszcze się nie nada. Co nie zmienia faktu, że warto tę pozycję mieć w swojej biblioteczce po pierwsze, aby samej ją przeczytać, a po drugie by na odpowiednim etapie rozwoju przeczytać ją swojej latorośli lub nawet dać do samodzielnego przeczytania.
Dla mnie historia uroczego pieska zmienionego przez Czarodzieja (który chyba po prostu miał zły dzień) w zabawkę była świetną odskocznią od świątecznej gorączki. Historia nie jest długa i czyta się ją bardzo przyjemnie. Nie wiem jak Ty, ale ja czytam od dziecka i w trakcie lektury moja wyobraźnia dokładnie wizualizuje mi to co oczy i mózg czytają. A jeśli kiedykolwiek czytałaś cokolwiek J.R.R.Tolkiena to wiesz, jak realny i szczegółowy opis tego gdzie są, co widzą i co czują bohaterzy potrafił stworzyć. I takie same opisy znajdziemy w "Łazikantach", mimo że to książka dla dzieci. Czytając jak malutki piesek-zabawka leżał na piaszczystej plaży nie mogąc się ruszyć, a morze groźnie się zbliżało, czułam żal dla biednego zwierzaka i jego niezasłużonej według mnie niedoli (Bo czy psiak, który bronił swojej piłki i ugryzł Czarodzieja w nogawkę zasłużył na taki los?). Tak więc malutki Łazik się boi i my boimy się razem z nim i gorąco kibicujemy jego wszystkim przygodom.
Niektórzy mogliby odłożyć książkę na bok, jako nienadającą się dla dzieci. Dlaczego? Ponieważ nie znajdziemy tam zdrobnień i dziecięcego języka, tak popularnego w dziecięcej literaturze. Dorosły mógłby przypisać te książkę znacznie starszym wiekiem dzieciom, niż jest ona napisana.
W zwykłej dziecięcej powieści prawdopodobnie znaleźli byśmy taki opis: Nieruchomy Łazik leżał na plaży widząc jak morze powoli się do niego zbliża. Spienione fale były coraz bardziej. Malutki Łazik poczuł strach, mimo że nawet nie wiedział czym jest przypływ. Bał się, że szumiące fale porwą go wprost do morza, a to musiało być gorsze niż kąpiel w wannie pełnej piany.
U Tolkiena przeczytamy: "Łazik spojrzał na morze, zwabiony chłodnym szumem fal, i nagle ogarnął go okropny strach. Z początku sądził, ze piasek wpadł mu do oczu, wkrótce przekonał się, że to nie złudzenie: może zbliżało się coraz bardziej, pochłaniając kolejne połacie plaży, a fale z każdą chwilą stawały się coraz wyższe, bryzgając wokół pianą, Nadciągał przypływ. [...] (Łazik) Patrzył przed siebie z rosnącym przerażeniem, wyobrażając sobie, jak fale podchodzą aż do skał i porywają go w głąb spienionego morza (to z pewnością gorsze niż kąpiel w mydlinach!)."
Czy widzisz różnicę w opisach? Którą wersję wolisz czytać? Jakie słownictwo chcesz rozwijać u swojego dziecka? Ja zdecydowanie to z drugiego opisu. Dziękuję dziś Tolkienowi, że był kochającym tatą, który wymyślił Łazika na potrzeby rodzinnej przygody (to była historia, która powstała, kiedy jego syn na wakacjach zgubił swoją zabawkę pieska, a Tolkien pocieszył go wymyśloną na poczekaniu historią Łazika), a potem wiele lat pisał ją i ulepszał, aż w końcu mogła ujrzeć światło dzienne. Dziękuję Tolkienowi za jego podejście do języka, które obrazuje poniższy cytat:
"Dobrego słownictwa nie nabywa się, czytając książki napisane według jakiegoś wyobrażenia o słownictwie danej grupy wiekowej. Nabywa się je, czytając książki grupę te przerastające".
I z tą myślą Was dziś zostawiam drogie twórcze Mamy. I serdecznie zachęcam do kupienia przygód Łazika swoim dzieciom. Będą się świetnie bawiły, rozwiną słownictwo, a ich wyobraźnia odfrunie do krain pełnych Czarodziei i magii.
Pozdrawiam ciepło,
Natalia Kiler Inspiruje
Książkę Łazikanty czytała też Alicja SmuggyBoo. Oto dopisek od Alicji:
Witajcie :)
Ja całkiem przeciwnie do Natalii, wzięłam tę książkę z myślą tylko o sobie, bo mogę powiedzieć, że jestem fanką Tolkiena. A potem przeczytałam historię powstania tej opowieści: jak to Tolkien miał pięcioletniego synka Michaela, który uwielbiał psy, a pewnego dnia jego ulubiona figurka pieska zginęła gdzieś na plaży między kamykami. Zrozpaczonemu chłopcu na pocieszenie tata napisał tę historię, tłumacząc jego zaginięcie ucieczką do magicznego świata. I wiecie - tak się składa, że ja też mam pięcioletniego synka, i to Michałka! Gdy się o tym dowiedział, poprosił o przeczytanie mu tej książki i bardzo mu się spodobała. Co prawda było kilka trudniejszych słów, które trzeba było objaśnić, ale ogólnie Łazikanty skradł nasze serca.
Opowieść ta jest napisana pięknym, obrazowym językiem, który przemawia i do młodszych, i do starszych. Całkowicie zgadzam się z Natalią, że książki przeznaczone dla dzieci wcale nie muszą, a wręcz nie powinny być infantylne. Tu z każdej strony bije szacunek dla małego czytelnika i utrwalona w tekście czułość do synka pisarza.
Muszę też wspomnieć, jak pięknie wydana jest ta książka. Mamy przyjemny w dotyku, porządny papier, aksamitną obwolutę i oryginalne ilustracje autora. Właściwa treść opowiadania poprzedzona jest obszernym wstępem, pełnym ciekawostek i kontekstów. Są też przypisy, wyjaśniające wszelkie tropy kulturowe, których w książce nie brakuje. W świecie opisanym w Łazikantym pojawiają się postaci mitologiczne, echa innych książek, gry słowne, które mogłyby być niezrozumiałe dla współczesnego czytelnika - na szczęście wszystko jest wyjaśnione :)
Tak więc serdecznie polecam Wam zanurzenie się w księżycowej przygodzie Łazikantego!
Pozdrawiam wraz synkiem,